Blackbear numerem #1 za oceanem! W końcu doczekał się należytego rozgłosu?

No siemka, pewnie dziwicie co ja tu znowu robię. Całkiem zrozumiałe bo trochę dawno mnie tu nie było. Spokojnie, już Wam się tłumaczę.
Otóż, nie chciałem zmuszać się do czegoś na co nie miałem zwyczajnie ochoty. Jak dobrze wiecie, ten blog jest tylko i wyłącznie czystą zajawką, a nie jakimś serwisem poświęconym muzyce. No ale mniejsza, wróciłem i to się liczy! Nie wiem na ile, ale póki chcę pisać to będę dzielił się z Wami moimi odczuciami.

To, którym chcę się podzielić dzisiaj odgrywa dla mnie bardzo szczególną rolę. 
Mianowicie- człowiek, któremu kibicuję od długiego czasu powoli zaczyna dostawać to na co od dawna sobie zasługiwał. Już kiedyś tu o nim pisałem, jednak po tytule łatwo wywnioskować o kogo chodzi, więc nie ma co bawić się w zgadywanki.
Mowa tu o Blackbearze
Matthew w tym roku nie przestaje zaskakiwać. W marcu wraz z Mike'iem Posnerem wydali 'Mansionz', a w tym miesiącu- 4/20 dokładnie, premiery doczekał się jego solowy album o wdzięcznym tytule 'Digital Druglord'.


Na płytę czaiłem się już na długo przed oficjalną zapowiedzią, jednak preorder był możliwy jedynie w wersji cyfrowej, a że preferuję kolekcjonowanie CD-ków, to zrezygnowałem i grzecznie czekałem na premierę z nadzieją, że wersje fizyczne znajdą się na Amazonie.
Jest już tydzień po premierze, a fizyków jak było tak nie ma. Prawdopodobnie już nie będzie, no ale trudno. Nie to jest tematem wpisu, a nie chcę odchodzić zbytnio od tematu.

Jakie były moje odczucia po pierwszym przesłuchaniu krążka? 
W chuj mieszane. Wybaczcie za język ale inaczej tego nie mogę opisać. 
Z jednej strony wszystko było ładne i czuć było ten vibe i funk, ale patrząc na drugą stronę medalu, czułem niedosyt. Czegoś mi tu brakowało... 
Najbardziej zawiodłem się chyba 'Juicy Sweatsuits' z Juicy'ym J. Byłem przekonany, że mając na feacie kogoś takiego kalibru, Bear nie pozostawi na scenie suchej nitki. Wyszło jednak... przeciętnie. 
Po kolejnych odsłuchach przekonywałem się bardziej do reszty utworów, aż w końcu doszedłem do wniosku, że 'Digital Druglord' to kawał dobrej roboty. Póki co moimi faworytami są 'Double' i 'Chateau'.



Teraz zmierzamy do meritum sprawy. Otóż, nie tylko ja sądzę, że ten album jest naprawdę dobry. Trafił także w gusta znacznie szerszej publiki!

Dzisiaj Matt na swoim profilu na facebooku wstawił bardzo sympatyczny post, w którym poinformował fanów, że płyta zajęła pierwsze miejsce w rankingu R&B za oceanem. 
Przyznam szczerze, że nie spodziewałem się takiego zwrotu akcji. 
Zawsze chciałem, żeby spotkało go to na co sobie zasługiwał od dawna, ale nigdy nie myślałem, że przyjdzie to tak nagle i z takim rozmachem. Chyba promowanie jego osoby przez Mike'a na Grammys w końcu się opłaciło i Daddy doczekał się w końcu swoich pięciu minut!


Ciekawe jak je wykorzysta... 
Wydaje mi się, że jestem świadkiem czegoś wielkiego, ale z drugiej strony boję się, że stracę tę dumę z tego, że jest tak jakby "mój". Oczywiście, w dużym cudzysłowie.
Chodzi mi o to, że póki nie ma takiego fame'u jak chociażby ziomek z Mansionz, to mogę cieszyć się tym, że jako jeden z nielicznych jestem jego fanem (nie biorąc pod uwagę Stanów oczywiście, bo tam sprawa wygląda całkowicie inaczej), a kiedy zleci się horda piętnastolatek, które jakimś cudem o nim usłyszą, cały urok pryśnie.

Podsumowując, jedyne o co się boję to to, jak już mówiłem, że za jakiś czas Blackbear nie będzie już "mój" na "wyłączność", więc wolę pochwalić się światu, że jaram się jego kunsztem póki nie jest za późno!

Jeszcze tylko pragnę zachęcić Was do sprawdzenia płyty, bo naprawdę warto. W sumie nie tylko płyty, bo cała jego twórczość jest godna uwagi. Tak tylko dodaję, od serduszka.

Brak komentarzy

Obsługiwane przez usługę Blogger.